Lwów. Pozwoliliśmy sobie tylko na pamiątkową fotkę na dworcowym peronie i szybko zmierzamy w kierunku postoju marszrut do Szegini. Ogranicza nas czasowo odjazd pociągu z Przemyśla. Odjechała jedna marszruta, wypełniona po brzegi, sposobiła się do odjazdu kolejna. Tej przepuścić nie mogliśmy, nawet, jeżeli to oznaczać miało 1,5h stania między tobołami (14uah).
Szegini-Medyka. Kolejka do ukraińskiego terminala nie nastrajała optymistycznie, a celnicy ukraińscy nie byli skorzy ułatwiać życie turystom z orzełkiem w paszporcie. Stanie i stanie. Przechodząc ku polskiej odprawie (ta jest zwykle gorsza) sposobiliśmy się do wykorzystania etosu studenta, ale… nie było trzeba. Przez to, że guzdrali się Ukraińcy, polska odprawa przebiegała na bieżąco, bez żadnej niemal kolejki. Pan od kontroli celnej bagaży dał znak, że wszystko ok., więc witaj Polsko.
W miejscu, z którego do Przemyśla odjeżdżały marszruty ogon ludzi i żadnego busa. Popyt kilkukrotnie przewyższa podaż. Gdy po dłuższej chwili pojawiła się wreszcie, dziki tłum niemal ja wywrócił. Dantejskie sceny przy wejściu, ale w końcu w środku znaleźliśmy się wszyscy. Można ruszać na Przemyśł.
Przemyśl. Docieramy na Dworzec kilkanaście minut przed planowanym odjazdem pociągu. W miejsce, jak wyraźnie stało na rozkładzie i cenie biletu, pociągu pospiesznego, lokomotywa na Zieloną Góre ciągnie wagony typu bohun (piętrowe osobówki). Zaklepaliśmy dla siebie cały boks, komfortu ni trochę. W takich warunkach spędzamy bitych 8 godzin. Jako, że trasa Przemyśl-Wrocław należy do chętnie uczęszczanych, a mamy właśnie powrót z długiego weekendu, pociąg był ewidentnie przeładowany. Mniej więcej od Tarnowa liczba szczęśliwców, którym udało się wogóle wejść do składu, była mniej liczna od tych, którzy zrezygnowali na widok tego, co się dzieje z tego połączenia. Trochę przeludniło się w Krakowie, ale Śląsk zrobił swoje i do Wrocławia nic nie drgnęło. Kochamy PKP (35,28zł).