Trzeci raz jesteśmy na tej wyprawie w Czerniowcach, ale ani razu nie mieliśmy okazji dokładniej przyjrzeć się miastu. Tym razem czas, który zbywał (a dużo go nie było), poświęciliśmy na zakup biletów (znów obszcze, w imię cięcia kosztów), wydawaniu ostatnich hrywien (wina krymskie już od 10uah) i kolacji na peronie. Właśnie sposobiliśmy się do uruchomienia kuchenki gazowej, gdy odjeżdżał pociąg do Moskwy, fanfary, które go żegnały postawiły nas na baczność. Nawiedziła nas też babucha, która miała nam do przekazania kilka cennych rad życiowych i wyraźnie zadowolona, że ktoś ją wysłuchał, wycałowała należycie naszą gromadkę. Nie obyło się też bez próby opchnięcia nam sygnetu przez jakiegoś cwaniaka. A niech go…
Obszczyj wagon. Tym razem miła niespodzianka, zamiast tego wszystkiego, co spotkało nas w drodze do Lwowa, komfortowy wagon płackartnyj w miejsce i za cenę obszczego (15,50uah). Tak więc się wyśpimy. Ściana w ścianę z nami, rzecz jasna, nasi nowosołonieccy przyjaciele, tak jak my, zmierzający do Lwowa. Do integracji z Ukraińcami jakoś nie było sposobności. Trochę ożywienia wpadło do wagonu w Iwano-Frankiwsku, gdy dołączyli do nas zdobywcy karpackich szczytów. Ale to już nie miało żadnego znaczenia.