W pociągu niemiłe zaskoczenie: części z nas bilety zostały zakwestionowane przez wnikliwe oko bardzo nieuprzejmej konduktorki, która ze zdziwieniem przyjęła naszą próbę dostania się do Warszawy pociągiem osobowym (co rzeczywiście z biletu wynikało). Z radością w sercu wypisała nam karną dopłatę do pociągu pospiesznego, po czym już jej nie widziano. Eh, trzeba uważać, czy to za co płacimy w kasach PKP ma swoje odzwierciedlenie na bilecie (btw: ciekawa sprawa, żaden inny konduktor na tej trasie się do tego nie przyczepił, chociaż sami z blankietami dopłaty nie wyskakiwaliśmy).
KWSM z lubością zwykł umilać sobie czas jazdy pociągiem grając w „pipo” (gdzieś od Suwałk do Sokółki; niespodziewanie po dwukroć wygrał Grześ) oraz w „tysiąca” (od Czarnej Białostockiej do Małkinii; po emocjonującym finiszu niespodziewanie wygrał Grześ). W Warszawie dzielimy się na dwa obozy: jeden – grupa szturmowa – wysiada już w Warszawie Wschodniej, jego zadaniem będzie zapewnienie nam komfortowej jazdy aż do Wrocławia, podczas gdy drudzy, miłośnicy Dworca Centralnego, wolą przesiedzieć ten czas w McDonaldzie. Na Centralnym pociąg notuje godzinne opóźnienie (startuje na Wschodniej!), więc marzeniem każdego było w miarę szybko zasnąć. Po części było to nam dane. W Wrocławiu meldujemy się chwilę przed 6 rano. Poniedziałek był ciężkim dniem, Koszarowa pracowała od 9.
Na Litwę zawsze ciągnie…