Pora wracać. Rano hotelowe śniadanie, ostatnie zakupy na bożonarodzeniowy konkurs i można ruszać na lotnisko. W drodze z hostelu do metra widzimy dwie ulice dalej olbrzymią kolejkę chętnych do, niestety nie udało się nam dowiedzieć do czego, ale musi to być naprawdę coś istotnego, skoro w niedzielny poranek gromadzi tylu zainteresowanych.
Lotnisko w Lizbonie mnie trochę przytłoczyło, to bardziej ekskluzywna galeria handlowa niż punkt komunikacyjny. Lot spokojny, na lunch makaron z kurczakiem. Nie miałem cierpliwości do reklam pól golfowych i pokazów mody na ekranach.
Wylądowaliśmy w Amsterdamie z lekkim poślizgiem. Cóż powiedzieć o Schipholu, jeżeli już Lizbona mnie trochę przytłoczyła. Compostelka należy się każdemu, kto przejdzie wszystkie zakamarki lotniska. Dbałość o pasażera jest tu tak wielka, że dobre pięć minut udzielałem wywiadu na temat jakości oferowanych usług i udogodnień. Z uwagi na dystanse do pokonania, na pytanie o to, czy polecam lotnisko do przesiadki, odpowiedziałem że nie. Reszta jest tu bardzo profesjonalna.
Lot przyjemny i dość szybki. Wygodny, cztery siedzenia w rzędzie. W menu kanapka z pastą z tuńczyka i ogórkiem plus herbata z cytryną. Dość sprawny odbiór bagażu i szybko skok (drugie metro dzisiaj, głos Ksawerego Jasieńskiego) na Metro Wilanowska. Gdy stąd odjedziemy, będzie już październik.