Znów pobudka o 8:00, prysznic, śniadanie i pakowanie. Cały dzisiejszy dzień spędzimy w autobusie do Lizbony. Na dworcu niespodzianka, trafiamy na starsze francuskie małżeństwo, których nie widzieliśmy od 6. dnia marszu.
Długa jazda autobusem zapowiadała się nieźle, gdy po 3,5h jazdy docieramy do Porto, ale biorą nas tam z zaskoczenia i ogłaszają 1,5h postoju. Wcześniej po drodze przejeżdżaliśmy przez centrum Pontavedry i widzimy katedrę w Tui. W Portugalii wyłapuję most nad autostradą przez który przechodziliśmy pierwszego dnia marszu. Dalej do Lizbony często zbaczaliśmy z trasy, zatrzymując się w większych i mniejszych miasteczkach. Próbuję zabić czas słuchając o kłótni wśród Karamazowych. Na ostatnich kilometrach szofer puszcza portugalskie radio, a w nim obok hitów na czasie, Artur Rojek śpiewa o tym co zrobi left alone one day.
Na dworzec Sete Rios dovieramy o 19:45 i sprawnie metrem meldujemy się w Home Hostelu. Wszyscy właśnie szykują się do kolacji mamy (zupa + ryż z kaczką + dużo sangrii). Na koniec dnia jeszcze toast za jednego z Amerykanów, który właśnie miał urodziny. Zasnąłem bardzo łatwo.