Gdy przychodzimy na naszą kwaterę, impreza trwa w najlepsze. Panią Franciszkę odwiedzili pan hrabia i miejscowi Polacy. Delektujemy się ciastem przez p. Franciszkę upieczonym, mile rozmawiamy. Wśród gości jest Bożena, Polka z Wilna, studiująca w Kownie reklamę, z którą szybko łapiemy wspólne fale.
Jako, że przyjechaliśmy do Kowna świętować Dni Miasta (szumne 600-lecie miasta), a kluczowe uroczystości odbywają się właśnie w piątkowy wieczór, wysyłamy Pawła z Eweliną jako naszych reprezentantów na nie.
Paweł: Gdy idziemy w stronę Zamku, miasto dalej nie przypomina bawiącej się metropolii, jest pusto. Dochodząc pod Zamek na pół godziny przez rekonstrukcją nadania prawa magdeburskiego Kownu oraz zapowiadanym hucznie pokazem sztucznych ogni też nie widzimy tłumów (ale uczciwie prawiąc: ludzie schodzą się im bliżej do fajerwerków). Punktualnie o 22.30 na scenie pojawia się książę Witold (Vytautas), sławny pogromca Ulricha von Jungingena (w 1408r.? – dop. P.S.), który uroczyście ogłasza nadanie Kownu prawa magdeburskiego. Resztę wieczoru uwagę zebranych zajmują performerzy igrający z ogniem, skoczkowie cyrkowi i im podobni artyści. Całość tonęła w zieleni laserów, zaś zapowiadane wielkie fajerwerki, swojej szumnej nazwy godne nie były. Trzepało zimno, którego ogień ze sceny i ogień w oczach artystów rozgrzać nie zdołały. Wracamy do kwatery, państwo hrabiostwo już się pożegnało, pora na dyskusję o przyszłości Koła.