Geoblog.pl    pawelsobik    Podróże    Bałkaniada 2008 (z relacją)    Budapeszt-Subotica
Zwiń mapę
2008
01
sie

Budapeszt-Subotica

 
Serbia
Serbia, Subotica
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 456 km
 
Gdy wstajemy, Anna z koleżankami już wróciła. Śpią jak zabite. Cichutko przygotowujemy śniadanko (co trzeba kupiliśmy w supermarkecie CBA; www.cba.hu) i dziękując za gościnę (to na karteczce, bo budzić nie mieliśmy serca) opuszczamy gościnną kwaterę. Naszym celem na dziś jest Serbia (ok. 200km z Budapesztu do granicy): bądź graniczna Subotica, bądź sam Nowy Sad. Konsultując się z GPSem w taksówce, decydujemy się szukać swego szczęścia na jednej z stacji benzynowych na południu miasta. Metrem (znów 270 huf) dojeżdżamy do stacji Népliget, niedaleko której znajduje się droga (autostrada) w interesującym nas kierunku (Népliget to też międzynarodowy dworzec autobusowy). Na horyzoncie i droga i stacja benzynowa, tyle tylko, że w planach budowy dróg zapomniano o chodniku i musimy się przedzierać chaszczami idąc drogą równoległą do autostrady. Jak było rzeczone, chcemy się dostać wpierw do Suboticy (tam 200km), a najlepsza droga (ta, przy której stoimy) dociera tam, wpierw mijając Szeged. Stacja na której stopujemy nie cieszy się wielkim powodzeniem, co gorsza, jest już wewnątrz ringu miasta, więc ruch odpowiednio mniejszy. Wydostać się z tej miejscówki pomógł nam Węgier jadący w okolice miasta Kecskemét (to po drodze). No to jedziemy. Gdy oświadczyliśmy, że jesteśmy z Polski, nasz szofer skontrował: „Pracowałem w Bydgoszczy” i wyprawiał o swej polskiej kochance. Dojeżdżamy do tego Kecskemét, tam driver każe nam poczekać przed urzędem miejskim, nim pozałatwia parę spraw i mówi, że może podrzucić nas dalej. Ok., czekamy. Obok tablica, informująca, że to tutaj produkuje się najlepsza palinkę w całej republice. Starcie z miejscową biurokracją nie trwało długo, po chwili pod urząd podjeżdża taksówka i gość mówi, że mamy wchodzić. Podjeżdżamy pod firmę kolesia (branża budowlana) i przesiadamy się raz jeszcze, tym razem jedziemy w stronę Suboticy droga podrzędną względem autostrady, bo tam prowadzą naszego szofera interesy. Wysiadamy może 40km przed Suboticą. Czas jest dobry. Ledwo zabraliśmy się do szykowania miejscówki do stopowania, sam od siebie zatrzymał się kolejny Węgier i pyta, gdzie potrzebujemy się dostać. Mówimy, że do granicy, na co on, że jedzie po drodze, więc mamy wsiadać. Swą misję chciał wykonać co najrychlej, więc przejechanie 15km zajęło mu więcej niż 10 minut. Szaleniec jeden. Jesteśmy w miejscowości Tompa, 12km od przejścia granicznego i 23km od Suboticy, miejscówka za rondem – idealna. Pierwszym samochodem, który się zatrzymał, była stara skoda, kierowana przez miejscowych Romów. Gadka z nimi prowadziła prosto do pytania: „A ile dacie za podwiezienie?”. Nic nie damy, żegnamy. Kolejna chwila i zatrzymuje się Austriak, tyle, że jadący… z przeciwnego kierunku. Pyta, jak dostać się do Budapesztu, bo nie ma ani mapy ani GPS. Na Szeged przyjacielu! Do trzech razy sztuka: trzecim autem, które się zatrzymało (merol-furgonetka) dojeżdżamy pod węgierski terminal graniczny. Węgrzy na widok paszportów z orzełkiem machają ręką, że jest ok.; Serbowie witają pieczątką w paszporcie. Przejście nazywa się Kelebija.
No to jesteśmy w Serbii, 11km od Suboticy. Nim się tam dostaniemy, minie dobra chwilka. Stopujemy tuż za przejściem granicznym, ale nie chce się nic zatrzymać. Dopiero po 45 minutach zatrzymuje się Węgier. Zupełnie nas to nie zdziwiło, wszak to Wojwodina (konkretnie zaś – Baczka Północna), w której liczebnie dominują właśnie Węgrzy. I wcale nie jechaliśmy do Suboticy, tylko do Szabadki. Przeklęte Trianon. Wysiadamy ok. kilometra od ścisłego centrum. Pierwszą rzeczą, której nam potrzeba jest kantor. Za 1 euro płacą tutaj 76,5 dinarów (kurs krzyżowy więc: 1 zł – 23,5 din). Dalej wizyta w najlepszym fast foodzie w mieście (wg rekomendacji udzielonej przez stojącego przed nami w kolejce Albańczyka z Kosowa, z którym, z racji jego pobytu w Polsce i polskiego obywatelstwa, odbyliśmy pogawędkę w języku ojczystym – zalatuje absurdem, bo, przypominam, jesteśmy w Serbii na terenach zamieszkałych głównie przez Węgrów a my po polsku gadamy z Albańczykiem z Kosowa). Teraz można zwiedzać miasto, a trzeba oddać co należne, jest co. Zaskakuje, że 80% napisów po serbsku jest pisane w alfabecie łacińskim, zamiast cyrylicy, której się spodziewaliśmy. Na Rynku odbywa się festiwal dziecięcych zespołów folklorystycznych, siadamy więc w jednym z ogródków i ogłaszamy rozpoczęcie konkursu na najlepsze piwo byłej SRF Jugosławii. Pierwszym kandydatem jest tutejszy ‘jelen’, który z miejsca zyskuje zasłużone, wysokie noty. Teraz na gwałt potrzebujemy Internetu, by sprawdzić, czy mamy gdzie spać w Nowym Sadzie. Bardziej tej kafejki schować nie mogli?! Trafiamy z pomocą może 5-6 osób. Na skrzynkę przychodzi zapewnienie od Aleksandra z Nowego Sadu, że możemy wbijać. Tyle tylko, że spodziewa się Węgierki z Budapesztu, bo ostatnio na necie surfowaliśmy u Anny. No nic, gdy wyjaśniła się sprawa, jego entuzjazm do przenocowania nas nie osłabł ni trochę. Tylko się do tego Nowego Sadu dostać.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 21% świata (42 państwa)
Zasoby: 331 wpisów331 3 komentarze3 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
16.09.2012 - 30.09.2012
 
 
28.08.2008 - 16.09.2008
 
 
31.07.2008 - 14.08.2008