Geoblog.pl    pawelsobik    Podróże    Bałkaniada 2008 (z relacją)    Skopje-Prisztina
Zwiń mapę
2008
04
sie

Skopje-Prisztina

 
Kosowo
Kosowo, Prishtina
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1038 km
 
No to szykuje się dziś nie lada atrakcja – najmłodsze państwo współczesnej Europy. Najpierw jednak umówiona kawa w OBWE. Od Zage Filipovskiego dowiadujemy się masy ciekawych rzeczy o subtelnościach macedońsko-greckiego sporu, przygotowaniach do nowego Kosowa – tym razem w Macedonii i sytuacji macedońskiej mniejszości w ościennych krajach. W przewodnikach o tym nie piszą, warto było posłuchać od eksperta. Chętnie zostalibyśmy dłużej, ale Kosowo przyciąga jak magnes. Idziemy na dworzec autobusowy rozeznać połączenia. W ich ofercie połączenie do Prisztiny za 320 denarów, więc przystajemy. Autobus to komfortowy neoplan, zaludniający się z każdą mijaną wioską. Przed granicą stan pokładu osiąga komplet. Na granicy Macedończycy przechodzą autobusem tak pro forma, Kosowarzy na nasz widok przepraszają na chwilę i gdy wracają, w paszporty z orzełkiem ozdabiają niebieskie pieczątki „Republic Kosova”. Pierwsze kilometry nowym krajem, czuć lekką ekscytację. Widoki – nie rózniące się zbytnio od tego, co do tej pory widzieliśmy na Bałkanach. Jedyne co przykuwa uwagę to żwir, tony żwiru porozrzucane wzdłuż dróg. To chyba ich jedyne bogactwo naturalne. Przed samą Prisztiną chwyta nas korek, godzinę bodaj jechaliśmy z 5km, zresztą 90km między miastami pokonaliśmy w 3h. To już o czymś mówi.
Jesteśmy na dworcu, według relacji miejscowych „daleko od centrum”. No nic, potrzebna taryfa. Negocjacje z 5 euro (tak, tak, tutaj płaci się w euro) czynią 3, więc można jechać. Driver wysadza nas pod Grandhotelem (ścisłe centrum), a my przystępujemy do poszukiwania miejsca do spania. Każdy pytany Kosowar w punkcie A podaje, że trzeba iść do punktu C; gdy w punkcie B – tak w połowie drogi od A do C – upewniamy się, czy droga jest dobra, okazuje się, że nie – kierują nas do punktu E. Oczywiście tam nie dochodzimy, bo po drodze jest punkt D. Obłęd. W tym miejscu trzeba też podkreślić znakomite poczucie humoru Kosowarów, którzy pytani o tanie miejsce do spania odpowiadali np. „Kupcie gazetę i poczytajcie”, albo „Tutaj niedaleko jest pięciogwiazdkowy hotel”. Zapowiadała się przeprawa nie do sforsowania, zwłaszcza, że na lodzie nas zostawiły misje UE i ONZ, w których też pytaliśmy o pomoc. Wreszcie ktoś się wygadał, że jest w pobliżu kościół katolicki. To nasza szansa. Podjeżdżamy tam taksówką (znów 3 euro łącznie). Gdy tylko mieliśmy okazję przedstawić księdzu proboszczowi naszą sprawę, rzekł, że nie ma problemu i na przykościelnym trawniku możemy rozbijać namiot. W dodatku zostawił klucze do łazienki i pokazał, gdzie jest wąż ogrodowy. Warunki jak na campingu, a to przecież jest Kosowo.
No to pora na wieczorny spacer po mieście. Z probostwa pod Grandhotel jest nie więcej jak 15-20 minut pieszo. Ale nim dojdziemy do centrum, warto zatrzymać się w jednej z budek telefonicznych, w których minuta połączenia zagranicznego kosztuje od 7 do 20 eurocentów. No to w domu są zaskoczeni, skąd dzwonimy. Zresztą w tejże budce po raz pierwszy dał o sobie znać kosowski elektro-kryzys: nas przychodzących wita za ladą Albanka ze ledwo co rozpaloną świeczką (ze świecą też takiej Albanki szukać!). To nie romantyczny klimat jak myśleliśmy, to brak prądu. Dochodzimy wreszcie do głównego deptaka miasta (aleja Wyzwoleńczej Armii Kosowa), robimy kilka kroków i nagle… bach!. Teraz to już światła nie ma całe miasto. Nikogo to rzecz jasna nie dziwi, nikt nie ucieka w popłochu, ot, normalny prisztiński wieczór. Siadamy w knajpce na ‘bulevardi UCK’ i ów kryzys przeczekujemy, gapiąc się w cichy i ciemny Grandhotel. Oddając co należne – kryzys długo nie trwał. Zahaczamy o kafejkę internetową (cena: 0,4 euro za godzinę). Nie dane nam jednak było wykorzystać całej godziny – bo kafejka działa tylko wtedy, gdy akurat jest prąd. Jak Kosowarzy sobie z tym radzą? Ano mają swoje generatory porozrzucane na każdym rogu, bez nich byłaby mogiła. Osobliwym jest dźwięk, który wydają, nazwaliśmy go „new music generation”, jako domorosła odmiana techno. Zresztą nie ma się co skarżyć, wszystko lepsze niż albańskie dicho serwowane w autobusach. Wracamy na miejscówkę.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 21% świata (42 państwa)
Zasoby: 331 wpisów331 3 komentarze3 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
16.09.2012 - 30.09.2012
 
 
28.08.2008 - 16.09.2008
 
 
31.07.2008 - 14.08.2008