Wstaje nasz drugi dzień w Kosowie, według planów kolejnej nocy już tu mamy nie spędzić. Ale planować to sobie możemy. Rano dziękujemy proboszczowi za gościnę i na podstawie zakupów dokonanych w pobliskim supermarkecie (aprowizacja jak na Zachodzie; ceny kosowskie) urządzamy śniadanko. Idąc w kierunku dworca (celem – Mitrowica) uderzamy do kafejki (musimy swoje odczekać, bo lokal czynny 24h na dobę otwiera się o 10). Tym razem chcemy zaoszczędzić 1,5 euro/głowa na taxi, więc idąc, łapiemy stopa. Jedynym stopem, jaki złapaliśmy w Kosowie okazał się Albańczyk na francuskich blachach, wiozący nas… 200 metrów w stronę dworca autobusowego. Dobre i to. Na dworcu udzielona nam została informacja, że autobusy do Mitrowicy odjeżdżają często (3-4 razy w godzinie) a cena za taki przejazd wynosi 2 euro. Ok, jedziemy. Cóż nas tam ciągnie? To przecież ta słynna Mitrowica jest, w której jeden brzeg okupują Albańczycy, drugi zaś Serbowie. Chcemy zobaczyć, jak bardzo most łączący oba brzegi, dzieli jedno i to samo miasto. Jazda zajęła godzinę, co należy odczytywać jako godzina tortur albańskim dichem (czemu oni to z taką lubością puszczają?). Dobra, jest Mitrowica, a konkretnie jej albańska część. Idziemy w stronę mostu, a po drodze: meczety, imam wzywający do modlitwy, pomniki UCK, kosowskie tablice rejestracyjne, ceny w euro, flagi Unii, flagi USA, flagi Albanii… Ta strefa kończy się wraz z tabliczką „confidence zone”. Zaraz za nią wojacy na misji ONZ proszą nas o dowody i radzą uważać, bo poprzedniego dnia w serbskiej części wybuchły jakieś zamieszki. Odlot. Wchodzimy na most, na który wstęp mają tylko posiadacze specjalnych pozwoleń. Zresztą nikomu bez potrzeby raczej do głowy nie przychodzi, żeby udać się na przeciwległy brzeg. No to serbska strona i od razu kulturowy szok: ceny w dinarach, serbskie tablice rejestracyjne, napisy cyrylicą, pomnik ofiar UCK, flagi Serbii, flagi Rosji, postery pana Putina. Wszystko może 300 metrów od albańskiej części. Bardzo zakręcone miasto; Kosowo w pigułce. W każdym bądź razie, warto to zobaczyć na własne oczy. Generalnie wszystko co chcieliśmy, już zobaczyliśmy, więc możemy wracać na dworzec, bo plan na dziś przewiduje też miejscowość Peć/Peja. Tablica odjazdów na dworcu wisi ot tak sobie, w każdym bądź razie pomocną być nie może. Miał być bus o 14.30 i 15.00 – będzie, ale o 16.15. Mamy godzinę by spróbować kosowskiego stopa, ale w tym kraju zupełnie nie działa, ba, ludzie nie mają też pojęcia co to jest ta biało-czerwona flaga, którą machamy. Z stopem było bardzo ciężko, ale zatrzymał się polski policjant na unijnej misji. Chwilę pogadaliśmy i na tym się skończyło. No nic, trzeba brać autobus, cena tegoż – 3,50 euro za ok. 80km jazdy.