Geoblog.pl    pawelsobik    Podróże    Rumuniada 2008 (z relacją)    Kaczyka i Kluż
Zwiń mapę
2008
01
wrz

Kaczyka i Kluż

 
Rumunia
Rumunia, Cacica
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 781 km
 
No to wstaje nowy dzień, a z nim w zapomnienie odchodzi wczorajszy stan przedgrypowy. I dobrze, można iść na miasto. Wg planów mamy zwiedzić dziś Putną i jej słynny monastyr, a wieczorem wsiąść w pociąg do Klużu. Planować to sobie możemy. Póki co w dworcowej przechowalni bagażu (która na codzień jest sklepem spożywczym) zostawiamy toboły i idziemy w stronę Autogary. Autobus do Radowiec ma być dopiero za 1,5h, więc idziemy jeszcze chwilę pospacerować Suczawą. Stawiamy się ponownie na dworcu na kilkanaście minut przed planowanym odjazdem, ale o busie ni widu ni słychu. Ludzie krążą wokół peronu, pewnie też się go spodziewają lada chwila, ale ja jego rychłe przybycie nic nie wskazuje. W tym samym kierunku chcieli uderzyć tramperzy z Katowic wracający z Krymu, wymieniliśmy się więc doświadczeniami i radami. Pozdrowienia. Ich nerwy skończyły się szybciej niż nasze, poszli na stopa, a my, gdy wyczerpała się nadzieja na Putną, przystąpiliśmy do rekalkulacji planów. Opcja z Botoszanami upadła po zajrzeniu do Pascala i Bezdroży, nic tam nas nie ciągnęło, za to polskie wioski na Bukowinie przeszły przez aklamację. Potrzebujemy się więc dostać do Gura Humorului, a podaż na to zapewnia zapchany ludźmi bus. Kierowca każe wchodzić, to wchodzimy (6 lei). Ruszamy, pełznąc w korkach Suczawy. Dodatkowe atrakcje zapewnią tylko kolejni współpasażerowie, których dokooptowanie zrobiło taki tłum, że lepiej, że nie widziała tego drogówka i obrońcy praw człowieka. Ale co tam, godzina jazdy i Guru Humorului.
W tym mieście zatrzymywać się nie chcieliśmy, idziemy więc w stronę dworców ufni, że stamtąd weźmie nas coś do Kaczyki. Tak sobie idziemy i idziemy, aż przechodzimy obok cerkiewki w remoncie. Nie wiemy czy wejść wolno, ale obawy rozwiewa inżynier z budowy, macha do nas przyjacielsko, że mamy się nie bać i że chce nam pokazać, jak odpicowana będzie świątynia w środku. Na razie gotowe jest tylko prezbiterium, ale my już oczami wyobraźni widzimy wykończoną całość. Wow. Facet chciał nas jeszcze zatrzymać, ale nam trzeba było na dworzec. Na autobusowym nic na Kaczykę do zaoferowania nie mieli, na kolejowym – też zero widoków. Trzeba brać taryfę, bo to 12km bodaj. Sam się nawinął gość odwożący kogośtam na dworzec, więc zaraz mu się trafił kolejny kurs, tym razem zarobił 40 lei od nas wszystkich. Trzeba było tyle dać.
W Kaczyce gość nas wysadza nieopodal słynnego na całą Bukowinę i Rumunię Sanktuarium MB Częstochowskiej, ostoi tutejszych Polaków. Zwiedzamy sobie kościół (rumuńskie ogłoszenia parafialne i polskie nazwiska na tablicy dawnych proboszczów) i otoczenie (m.in. lourdska grota). Zaraz naprzeciw znajduje się kaczycka kopalnia soli, która to odegrała dużą rolę w ściągnięciu tu za czasów Habsburgów polskich górników. Ci przyjechali, a ich potomkowie żyją do dziś. Wstęp kosztuje 7,5 leja a w zamian za to można spędzić ok. godzinę na klimatycznym spacerze jakieś 30 metrów pod ziemią. W kopalni kaplica, parę urządzonych ładnie sal, boisko do piłki nożnej i osobliwy zapach. Ale warto.
Teraz do rozwiązania pozostała kwestia powrotu do Suczawy. Po tej taksówce ni śladu, zresztą pozbywać się kasy nam się już nie chciało, więc idziemy łapać stopa. Podzieliliśmy się na dwie dwójki i umówiliśmy na placu 22 Grudnia. Idę z Eweliną, Michał zostaje z Kamilą. Prawdę mówiąc przed tablica Kaczyka nam się nawet nie chciało próbować coś łapać, bo głupio tak odchodzić stąd bez fotki tamże. No i te krajobrazy! Złapaliśmy coś, gdy byliśmy w połowie serpentyn wijących się nad wioska, może 1,5km za Kaczyką. Aż do skrzyżowania z drogą Guru Humorului-Suczawa wieźli nas rumuńscy Francuzi na wakacjach w rodzinnych stronach. Jechali w przeciwnym kierunku, ale ładnie się zachowali tłumacząc, gdzie jest najlepsze miejsce do stopowania na Suczawę. Ledwieśmy tam stanęli, zatrzymało się może trzecie przejeżdżające auto. W środku miła kobieta, żywo gestykulująca (bo płaszczyna językowa słaba) na temat kondycji rumuńskich dróg. Jak tylko dało się złamać przepisy – łamała bez mrugnięcia okiem, zresztą to generalnie jest cecha rumuńskich kierowców, takie mam wrażenie. W efekcie w Szczawie byliśmy w 35 minut bodaj. Kobieta wysadziła nas na tyłach Domu Polskiego i pomknęła w nieznane. Odwiedzamy jeszcze tylko monastyr św. Jana (który przegapiłem wczoraj wieczorem) i udajemy się na umówione miejsce, bo Michał z Kamilą sygnalizują, że też z sukcesem zakończyli swoją misję. Tak więc, jak głosi pomnik pod którym się spotkaliśmy: Londyn 1289km, Berlin 890km, Unia Europejska jest tutaj.
Mieliśmy pomysł zobaczenia jeszcze ormiańskiego monastyru Zamca (bo słońce jeszcze nie zachodziło), ale Pascal i Bezdroża zgodnie orzekli, że będzie już po godzinach ich urzędowania. No to zamiast tego będzie Kaufland. Kaufland jak Kaufland, w poszukiwaniu jednej pierdoły trzeba przejść wszystkie regały. Zakupy zrobione, więc można wracać na dworzec. Bierzemy bagaże z sklepu spożywczego i mamy jeszcze chwilę na kolację. Grzałki nie ma po co wyciągać, bo dworzec gniazdek do swobodnego użytku nie gwarantuje. A niech go. Na zegarkach 21.30, do odjazdu pociągu regulaminowa godzina, można więc stawać w szranki z paniami w okienkach CFR…
Interesowały nas 4 bilety na pociąg pospieszny (accelerat) do Klużu. Jednak nic nie zapowiadało bułki z masłem. Kolejka przesuwała się w ślamazarnym tempie, jakby i Rumuni mieli kłopoty się z kobitami za szybą dogadywać. Gdy przyszła wreszcie nasza kolej, kobieta najpierw sprzedała jeden bilet na 2 klasę, a potem odmówiła sprzedaży kolejnych, tłumacząc się brakiem miejsc. Paranoja. Idziemy do innej kasy, bo z tą kobietą gadka bezproduktywna. Od następnej oczekujemy 3 biletów na klasę 1 (bo te ponoć są) i zamienienia tego kupionego na drugą klasę. Pierwsze zadanie obyło się bez ofiar, natomiast drugie – kobietę jakby przerosło. W poszukiwaniu odsieczy wyciągam jakąś młodą Rumunkę gadającą po angielsku, która wykłada miłej pani zza szyby co tak dokładnie chcemy. Ale i z tym są problemy, a czas do odjazdu biegnie. W końcu kobieta wysłała sygnał, że czai o co chodzi i chwyciła za słuchawkę, jakby miała wszystkie stacji obdzwonić w sprawie wolnego miejsca w wagonie klasy 1. Pociąg relacji Jassy-Timisoara już podjeżdża na peron, a my jeszcze nie mamy kompletu biletów. Wreszcie kobieta daje nam ten ostatni, pożądany kawałek tektury i możemy biegiem pędzić do pociągu. 2 minuty do odjazdu zostały, niezły wynik. Pierwsza klasa rumuńskiego accelerata warta jest polskiej klasy drugiej. Dobrze, że w przedziale tylko 6 siedzeń, ale i tak, wyspać się ciężko. W przedziale będziemy towarzyszyć się małżeńskiej parze z problemami (gość chyba z 10 razy wyparowuje z przedziału, zawsze po jakieś ostrzejszej wymianie zdań), która bierze nas za Polaków. No proszę, proszę…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 21% świata (42 państwa)
Zasoby: 331 wpisów331 3 komentarze3 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
16.09.2012 - 30.09.2012
 
 
28.08.2008 - 16.09.2008
 
 
31.07.2008 - 14.08.2008