Geoblog.pl    pawelsobik    Podróże    Rumuniada 2008 (z relacją)    Sybin
Zwiń mapę
2008
02
wrz

Sybin

 
Rumunia
Rumunia, Sibiu
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1095 km
 
No to jesteśmy z powrotem na dworcu. Najpierw chcemy zlustrować połączenie autobusowe, a jak to nie wypali, karnie stawimy się znów na dworcu kolejowym. Idziemy więc na dworzec autobusowy, który od kolejowego dzieli wiadukt nad torami i ruchliwa ulica. Po prawej stronie widać dobrze stadion CFR Kluż, mistrza Rumunii, uczestnika tegorocznej Champions League. To właśnie tutaj za 5 dni Rumunia miała grać mecz eliminacyjny z Litwą, o czym zdaje się – tutaj wiedzieli wszyscy.
Nie do końca rozumiem system sprzedaży biletów na autogarze, ba, nie wiem dlaczego ten dworzec jest płotem rozdzielony. W sumie nie było to takie ważne, zwłaszcza, gdy w budce jakieś prywatnej korporacji (przypomina to stanek StudentAgency na praskim dworcu Zlčin) dostaliśmy bilet za 22 leje. 3,5 godziny jazdy komfortowym Neoplanem w skwarze za oknem. Jeszcze tylko cola z lodówki na drogę i można jechać. Dlaczego potrzebujemy aż 3,5 godzin na przejazd tych 180km – nie wiem, stan dróg rumuńskich na tym odcinku nie rodzi zastrzeżeń.
No to koło 19 jesteśmy w Sybinie. Pierwszorzędną sprawą jest załatwienie noclegu. Kemping daleko za miastem, mamy rekomendację dla Old John Hostelu od spotkanej w Suczawie ekipy z Katowic, ale mapa nie potrafi go zlokalizować. Za to ulicę, na której ma znajdować się Flyin’ Time Hostel znajduje bez trudu. Ma to być zaraz przy rynku, więc nań pada nasz wybór. Spacer od dworca zajmuje może 15 minut, nie więcej. Gdy już jesteśmy na owej Gh.Lazar Strada na nasz widok starsza kobieta macha z okna, że mamy wchodzić bo to tutaj. Nad bramą – nr 6, trafiliśmy bez błędu. W recepcji przedstawiamy nasze oczekiwania, naprzeciw nas wychodzi lokum ośmioosobowe, ale że jest po sezonie, mamy go dla tylko siebie. Będzie nas to kosztować 40 lei od osoby, ale w cenie też super łazienka, kuchnia, klimat miejsca (naprawdę stylowo urządzony jest ów hostel) i, co najważniejsze, 2 minuty do samego serca miasta. Polecam tą miejscówkę, gdy będziecie w Sybinie
Jesteśmy w mieście, o którym nigdy jeszcze nie słyszałem, choć dumnie chlubi się tytułem Europejskiej Stolicy Kultury 2007 (i dziś można w wielu punktach miasta kupić okolicznościowe suweniry, choć ich data ważności już upłynęła). Pascal uważa, że „turyści przybywają tu dla atmosfery świetnie zachowanej starówki”. No to idziemy to sprawdzić. Ledwie wchodzimy na rynek i… wow, z miejsca zakochujemy się w tym mieście. Naprawdę pierwsza liga grodów siedmiogrodzkich. Warto powłóczyć się bez mapy w okolicach Placów Wielkiego i Małego, zwłaszcza, że o tej porze roku, turystów odpowiednio mniej (co nie znaczy, że nie ma ich wcale – przodują niemieccy emeryci). Bajka po prostu, to trzeba zobaczyć. No i tak się miło zrobiło, aż przyszła pora wracać na miejscówę
Rano zbieramy się, by jeszcze raz przyjrzeć się Sybinowi, pewnie wieczorową porą coś nam uciekło. Nasz spokój burzy niewyraźna mina Michała – gdzieś zapodziała się mu komórka. W plecaku po niej ni widu ni słychu, więc idziemy na dworzec, bo podejrzenie pada na busa, który wczoraj przywiózł nas z Sybina. Jak sprawa wyglądała, i jak się zakończyła, oddajmy głos samemu zainteresowanemu:
„Na dworcu rozdzieliliśmy się. Ja zostałem, by szukać telefonu, a reszta miracoli poszła zwiedzać piękne miasto Sybin. Sytuacja nie przedstawiała się różowo, a było jeszcze gorzej, gdy nie mogłem dojść do porozumienia najpierw z panią sprzedającą bilety, a później z panią sprzątającą autobusy. Obie nie znały angielskiego, po niemiecku gadki nawet nie rozpoczynałem, bo efekt pewnie byłby podobny. Biura rzeczy znalezionych ani widu, ani słychu. Co tu robić?
Poprosiłem młodego chłopaka – wyglądał na studenta – by spytał się pani w kasie o możliwe losy mojej komórki. Pani stwierdziła z rozbrajającą szczerością, że jeśli zostawiłem w autokarze telefon, to już po nim. Nie chciałem się już poddawać i pomyślałem o następnym kroku, mimo tak jednoznacznej odpowiedzi. Podziękowałem mojemu tłumaczowi, który pośpieszył potem na peron.
Po jakimś czasie ponownie uderzyłem do tej samej pani. Dałem jej karteczkę z prośbą o podanie mi czasu powrotu autokaru, który dziś rano pojechał do Kluża. Miałem nadzieję, że to ten sam, którym wczoraj przyjechaliśmy. Może mój telefon wciąż tam jest?
Czekając na niego, zauważyłem pewnego pana kierującego autokarem, który był łudząco podobny do naszego wczorajszego pana kierowcy. Na przodzie jego autokaru była tabliczka z nazwą celu podróży: Bucuresti. Stanąłem w kolejce do pojazdu. Zaraz przede mną była młoda przedstawicielka płci pięknej – młoda, czyli może zna angielski. Spytała się kierowcy, czy wczoraj nie widział w autokarze mojej zguby. Odpowiedź – a jakże – była negatywna. Opóźniłem odjazd autokaru o kilka minut, bo kierowca przerwał obsługę przyszłych pasażerów i poszedł ze mną do dwóch innych kierowców. Niech ktoś powie, że Rumuni to nie jest życzliwa nacja…
To kworum trzech pracowników rumuńskiego transportu publicznego zaleciło mi iść do budki dyspozytorów ruchu czy czegoś takiego. Poszedłem tam, ale nie wchodziłem do środka – pan rozmawiał przez telefon, a poza tym palił papierosa (dziwne – w Rumunii palacz…). Powiedziałem, o co chodzi – po angielsku dało radę się dogadać – po czym pan wykonał telefon i powiedział, że telefonu nie ma. Wtedy poddałem sprawę i uderzyłem na rynek. Tam dołączyłem do reszty ekipy wygrzewającej się w słońcu.
Zdać sprawę jeszcze należy z tego, jak w końcu ten telefon do mnie trafił. Okazało się to dziecinnie łatwe. Ot, wystarczyło przeszukać własny plecak. Ale numer, tyle zachodu o nic”
Bez Twardego dzień wyglądał następująco: Jakoś po drodze z dworca do centrum napatoczył się mi kantor oferujący skup eur po niezłym kursie. Skorzystawszy z sposobności wymienienia pieniędzy, opuszczałem go z panienkami na ustach: nie wiem czy to zgodne z prawem rumuńskim ale informacja o solidnej prowizji została nieźle zamaskowana. Mówiąc wprost: frajersko się dałem okraść. Ale zostawmy ten niewygodny temat, zdarza się. Lepiej się w pomarańcze zaopatrzyć na Piata Cibin, bo pyszne. Za dnia warto przejść się ulicą Eminescu, gwarnym deptakiem. Warto też spojrzeć na miasto z któreś z wież: ratuszowej (2 leje) albo ewangelickiego kościoła parafialnego (3 leje). Sybin, w odróżnieniu od Klużu, chłonąłem w całości, nie można tu nie być, będąc w Rumunii.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 21% świata (42 państwa)
Zasoby: 331 wpisów331 3 komentarze3 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
16.09.2012 - 30.09.2012
 
 
28.08.2008 - 16.09.2008
 
 
31.07.2008 - 14.08.2008