Geoblog.pl    pawelsobik    Podróże    Rumuniada 2008 (z relacją)    Sighisoara i okolice
Zwiń mapę
2008
03
wrz

Sighisoara i okolice

 
Rumunia
Rumunia, Sighişoara
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1164 km
 
Zbliża się na nas pora, więc odbieramy plecaki z hostelu i idziemy na dworzec. Cel na teraz to Sighisoara, dokąd mamy się dostać koleją. Na dworcu wyposażamy Michała w kasę (9,2 leja/os.) i ustawiamy go w kolejkę w misją kupienia 4 biletów do Sighisoary (pomni doświadczeń z Gara Suceava lepiej bilet kupować łączenie). Michał w kasie poprosił ładnie o 4 bilety ale do… Timisoary i gdy tylko podana mu została cena, oniemiał z wrażenia. Chwilę mu zajęło dojście do siebie i wyprostowanie sprawy, dość jednak powiedzieć, że cała kwestia potężnie rozbawiła stojącego za nim kolesia. Koniec końców mamy to, co chcieliśmy. Jedziemy sobie przez Siedmiogród pociągiem osobowym, z biletu jasno wynika, że mamy przesiadkę w Copsa Mica, nam jednak wydaje się, że lepiej przesiąść się w Mediaszu (to potwierdza Pascal; mamy ponad godzinę, może uda się więc zobaczyć miasto). Gdzieś przed tą Copsą sprawa naszej przesiadki nabrała charakteru urzędowej, w pomoc i doradzenie nam lepszej alternatywy zaangażował się cały przedział. Efektem tego była sympatyczna rozmowa z dwójka młodych Rumunów wracających z zakupów w Sybinie odnośnie Polski i Rumunii. Musieliśmy na honor harcerza ich przekonywać, że u nas też bywa ciepło, a zima nie trwa dłużej niż tutaj.
Przesiedliśmy się w końcu w Mediaszu, ale na choć pobieżne zobaczenie miasta, nie starczyło czasu. Trochę spóźniony przyjechał pociąg relacji na Braszów, teraz jazdy tylko 50 minut. Jest zdrowo po 19, gdy przyjeżdżamy do Sighisoary. Decydujemy się zostać tutaj trzy noce, a na miejscówkę wybieramy górujący nad miastem camping Villa Franka. Podchodzić pod górę nam się nie chciało, bierzemy więc taksówkę (bodaj 2,5 leja/głowa). Na miejscu kelner z campingowej restauracji, która jest też recepcją, przedstawia oficjalny cennik (7,5 leja osoba, 7,5 leja namiot). 3 noce tutaj każdego z nas kosztować będą 33,75 leja. Rozbijamy namioty i cieszymy się panoramą miasta, bo na nic innego już ochoty nie mamy.

Cały dzień chcemy spędzić w Sighisoarze, tutejsza starówka, unescowska zresztą, to bezmała Perła Siedmiogrodu. Z naszego kempingu droga najpierw wiedzie w dół, w okolice dworców, potem już „normalną” ulicą, pod cerkiew prawosławną (po drodze mijamy czynny kemping, będący alternatywą w stosunku do naszego). No i wedle planu wspinamy się na sighisoarskie wzgórze i zamykamy przewodniki, by pokręcić się na „czuja”. Niezwykłe są tutejsze kręte, wąskie uliczki, malowane frontony i pełne kwiatów okna. Rzecz jasna wspinamy się po słynnych Schodach Szkolnych, które prowadzą prosto na niemniej słynny kościół Na Górze. Do Sighisoary warto przyjechać w lipcu w trakcie Festiwalu Średniowiecza, ale nam odpowiada cisza wrześniowego off-sezonu. No i tak dzień zleciał, było bardzo klimatycznie. A wieczorem zasłużone ognisko.

Siedzimy cały czas w Sighisoarze, ale na dziś w planie mamy jej okolice: warowny kościół w Biertanie, chłopski zamek w Rupei i wioskę Viscri. Sam Pascal sugeruje stopa, więc dzielimy się już na kempingu i w drogę.
Z Eweliną obieramy trasę Sighisoara-Rupea-Viscri-Sighisoara-Biertan-Sighisoara (tak najsensowniej, inaczej się nie da), razem tego będzie 140km. Wydostać się z Sighisoary nie będzie łatwo – na całej wylotówce na drodze na Braszów aż do granicy miasta nie ma dobrego ku temu miejsca. Butujemy może z 4-5km, aż dochodzimy na Dworzec Autobusowy nr 2. Chwilę za nim kończy się Sighisoara, ale nim to, najpierw zwęża się dwupasmówka, dając dobra sposobność stopowania tam (trzeba jeszcze napisać, że z centrum kilka linii autobusowych jeździ na ową Autogarę2). Nie czekaliśmy długo, będziemy jechać w furgonetce, której szofer na lekcjach języków w szkole spał. Nam to jakoś nie przeszkadza. To jedziemy 45km, patrząc na sposób jazdy gościa, długo to nie zajmie. Jesteśmy w owej Rupei, doskonale widać zamek, ale gość nie zajarzył, że to tutaj chcemy wysiąść (myślał chyba, ze chcemy aż do Braszowa). Dzięki temu, że wyrzucił nas trochę dalej niż powinien, mogliśmy do centrum wioski dotrzeć polną drogą, prowadzącą na… no właśnie, co to było? Krajobraz znany z Niskich Łąk, chmara ludzi, pędzące konie uśmierzone bryczkami i pośród małych, osobliwych domków porozstawiane na handel absolutnie wszystko od bielizny po zużyte w 200% radioodbiorniki. Ten targ jednak i Niskie Łąki przebija. Robi to na nas duże wrażenie. Teraz możemy zdobywać zamek w warunkach dosyć ekstrawaganckich – mamy wrażenie, że chodzimy co czyjeś łące i ten ktoś bardzo szybko się tu zjawi. No ale to my byliśmy szybsi na górze. Weszliśmy chyba nie z tej strony, nie widać żadnej bramy, która prowadziłaby do środka. Chcemy obejść zamek dookoła, ale chaszcze, które bronią doń dostępu, skutecznie nam to uniemożliwiają. Wystarczyć więc musi sam widok na okolicę.
Schodzimy z zamku tą samą drogą (na łące dalej nikt na nas nie czyha) i idziemy w kierunku drogi na Virsci (kierunek na Dacię, drogę świetnie widzieliśmy z góry). No ale mamy pecha, na samym skrzyżowaniu ustawiła się kilkuosobowa grupka ludzi, która widocznie, inaczej do swoich domostw też nie ma jak się dostać. Zgodnie z autostopowym savoir-viverem idziemy dalej, zresztą stać około południa na drodze bez milimetra cienia nie mamy ochoty. Sami cień znaleźliśmy w jakimś rowie może 200metrów dalej. Miejscówka była taka, że widząc nadjeżdżające auto można było spokojnie zawiązać sandał, podnieść się i wyciągnąć rękę, a auto dalej było parędziesiąt metrów przed nami. Efektu tego stopowania nie było, po pierwsze dlatego, że mało co jeździło, a gdy już jeździło było do cna wypakowane różnymi zdobyczami z lokalnego targu. Virsci więc dziś nie będzie. Pora już taka, że trzeba myśleć o Biertanie.
Wracamy więc w stronę drogi Sighisoara-Braszów, przechodząc obok autostopowiczów z skrzyżowania życzymy im wytrwałości, a sami zajmujemy miejscówkę przy małym krzyżu. W Siedmiogrodzie na stopa nie czeka się długo. Zatrzymała się odpicowana beemka a w środku gadający po angielsku gość po 40-stce. Okazał się być przedsiębiorcą z Maramureszu, a po godzinach prezesem trzecioligowej drużyny piłkarzy i pierwszoligowej drużyny szczypiornistek. Zaimponował nam znajomością dokonań SPR Lublin. Powiadał, że to źle, że nie zwiedziliśmy Maramureszu, bo jego zdaniem, warto. Cóż, wyskakując z tego wozu w Sighisoarze byliśmy szczęśliwi, że uszliśmy z życiem. Styl jazdy tego gościa wyróżniał się nawet na tle szaleńczo jeżdżących zazwyczaj Rumunów (czego sam gość był świadom i kilka razy pytał, czy nam to przeszkadza). Mijanki na trzeciego i wartkie skręcanie między dwie ciężarówki, by uniknąć czołowego zderzenia z innym kamionem. Dużej adrenaliny nam podróż dostarczyła.
W Sighisoarze dobrą miejscówkę w kierunku na Medias znaleźliśmy dopiero przy którymś z hoteli. Potrzebujemy się dostać do miejscowości Samos (25km za Sighisoarą), w którym do Bietanu odchodzi podrzędna droga. Przy tym hotelu chwilkę spędziliśmy, ale w końcu nas zabrał gość jadący z Bukaresztu. Mówił, że gdy wyjeżdżał o 10 rano było już tam +40 stopni. Teraz jest lepiej, jest tylko +34. Gość wysadził nas dokładnie w miejscu skrzyżowania z drogą na Biertan. Jest tam jeszcze 8km, więc chętniej złapalibyśmy jakiegoś stopa, niż w tym skwarze maszerowali. W samym Samos jeszcze tylko rzut oka na tutejszy warowny kościół i można uderzać na Biertan. Idziemy tak od niechcenia, może coś się zatrzyma samo. Miało się zatrzymać, to się zatrzymało. Gość o nic nie pytał, tylko wysadził, gdzie trzeba w Biertanie.
Musieli się groźnie bać Siedmiogrodzianie w średnich wiekach, bo te obronne kościoły to niezłe twierdze są. Tą biertańską, unescowską, bez trudu udało się nam zdobyć, a dopomógł w tym bilet studencki za 5 lei zakupiony w kasie. W zabudowie twierdzy dominuje kościół NMP, w stylu bardzo niemieckim (wszak to Saksonia Siedmiogrodzka), poza tym warto zajrzeć w kilka baszt. No i to by było na tyle, choć przyjechać tu było warto. Na dole, pod twierdzą, spotykamy Kamilę i Michała, ich plan stopowania też póki co idzie bez problemów. Na ławce na placyku wysyłam kartki m.in. do domu, tak się później złożyło, że odebrałem je osobiście 22 września już w Rybniku. Wielkie brawa dla poczt rumuńskiej i polskiej.
No to teraz trzeba się tylko dostać z powrotem do Sighisoary. Butujemy tym razem w stronę Samosa, ale do połowy drogi nic się nie chce zatrzymać. Końcowe kilometry trasy do Samos jedziemy jakimś oplem. W Samos przesiadka w opla, gość najpierw nas opieprzył, że stopowaliśmy na skrzyżowaniu (inaczej się nie dało – parkując na poboczu zniszczyłby sobie nadwozie), a potem przeszedł do wielkiej krzywdy jaką dla Siedmiogrodu było odłączenie od Macierzy. Trafił nam się rodowity tutejszy Węgier! Wysadzając nas w Sighisoarze duże wrażenie więc na nim zrobiło nasze k____ sz____. To bodaj jedyne wyrażenie jakie jestem w stanie powtórzyć po węgiersku.
Program Sighisoara by night zaliczyliśmy już wczoraj wieczorem, więc można już wracać w stronę kempingu i zająć się zbieraniem chrustu na ognisko. Może pół godziny po nas są na miejscu Kamila z Michałem. Im też autostopowe szczęście dopisywało, choć zabrakło go na drogę do Virsci. No i szykuje się miły, sympatyczny wieczór, ale coś jest nie tak z Kamilą. Okazuje się, że zniknął jej duży plecak, zostawiony na cały dzień w namiocie. Plecak? Cały, duży 15kilowy plecak rozpuścił się jak bańka mydlana. Towarzyszyła temu dziwna aura: po co ktoś miałby brać plecak, a nie tknął nawet ewelininej komórki, która cały dzień leżała w tym samym namiocie. Dalej, czy ma to jakiś związek z tym, że wczoraj Kamili zniknęła kosmetyczka (nad tym faktem wczoraj przeszliśmy do porządku dziennego – takie straty się zdarzają). Recepcja olała nas szczątkowym „nic nie widzieliśmy”, więc trzeba sobie było radzić samym. Zrobiło się bardzo nieciekawie i zawisło widmo wcześniejszego powrotu. Trop wiódł dziurą w płocie w stronę dzikich zejść z wzgórza (znaliśmy je z wczoraj, gdy zbieraliśmy drzewo na ognisko). Michał z Kamilą idą lustrować tamtejsze ścieżki, ale jedynym znaleziskiem jest pasta do zębów, na bank z nieszukanej kosmetyczki. Uczepiliśmy się potem z Michałem tego tropu, każdą z ścieżek lustrowaliśmy tak dalece, jak to tylko było możliwe. I już mieliśmy wracać z pustymi rękoma, gdy dla świętego spokoju zeszliśmy jeszcze jedną. I przypadkowo znaleziona konserwa podlaska była kluczem do całości. Tuż przy niej leżała i kosmetyczna i plecak, w stanie takim, jak wyglądają takie rzeczy po długim turlaniu się zboczem, które wyhamowały na jednym z potężnych drzew. Tego ***** co tak świetnie się bawił bym chyba ********. Najważniejsze, że jest plecak, i to bez dużych strat. Była spora nerówka. A czemu padło na plecak Kamili? Jako jedyny był rano spakowany, gotowy do włożenia na plecy, nasze się ostały bośmy zostawili burdel.


 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 21% świata (42 państwa)
Zasoby: 331 wpisów331 3 komentarze3 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
16.09.2012 - 30.09.2012
 
 
28.08.2008 - 16.09.2008
 
 
31.07.2008 - 14.08.2008