Geoblog.pl    pawelsobik    Podróże    Rumuniada 2008 (z relacją)    Mamaja
Zwiń mapę
2008
09
wrz

Mamaja

 
Rumunia
Rumunia, Mamaia
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1594 km
 
Jak już było powiedziane, o 8.57 ruszamy w stronę Konstancy. Rano śniadanie w hostelu i można ruszać. Bilet na accelerat kosztuje 34 leje. Trafił nam się wygodny przedział sześcioosobowy, bodaj najlepszy na całej wyprawie. Bukareszt i Konstancę dzielą 225km oraz 4,5h jazdy. Pierwszą rzeczą, którą trzeba zrobić, gdy przyjeżdża się na dworzec w Konstancy, jest odpędzenie się od roju taksówkarzy i nagabywaczy na kwatery. Nam się udało bez strat własnych. Jako, że najbliższe pole namiotowe znajduje się w Mamaji, chcemy udać się to tego ich burżujskiego kurortu. W tym celu, jak radzi Pascal, trzeba wsiąść w bus nr 41, objeżdżający spod dworca. W kwestii biletów nikt nam nie umiał pomóc, więc jazda będzie na gapę. Na peron podstawił się autobus nr 40 w kierunku „Mamaja”, upewniamy się, że zawiezie nas gdzie chcemy i wchodzimy z tobołami. No ale tutaj mamy drobny sjuprajs, bus nie jedzie do Mamaji, tylko do jej południowych rogatek. Czeka nas więc niezły spacer na północ kurortu, gdzie mają znajdować się pola namiotowe w piekielnym skwarze. Chyba z 1,5h idziemy te 5km. Po drodze kolejka gondolowa nad Mamają, jakiś nowy aquapark i masa hoteli w klasie od kilku do pięciu gwiazdek. Trochę nas to kosztowało znalezienie tego kempingu (pierwszy napotkany, po prawej stronie idąc z południa, tuż przy, a w zasadzie na, plaży), ale zapodana cena – 12 lei od osoby, nas całkowicie satysfakcjonowała. Tego dnia chcieliśmy jeszcze wrócić do Konstancy i zlustrować to miasto, ale brak sił i ochota na morze skierowała nas na plaże. I dobrze, bo pogoda była ku temu należyta.
Wieczorem jeszcze obchód kurortu. Zatrzymuje nas jedna restauracja w formie menzy, obiecująca smakowite ryby. Pech chciał, że wybierając na chybił-trafił, dostał się nam kotlet po kijowsku (jak to można pomylić z rybą, nie wiem). No nic, do udanych należy zapisać wieczorny spacer plażą. Dopiero nocą Morze Czarne przybiera należyty kolor :P

Od początku planowaliśmy to tak, że bez jednego dnia opierniczania się na plaży, wyprawa nie ma racji bytu. Rano wczesna pobudka koło piątej: uwielbiam obserwować wschody słońca na plaży. Było bardzo zimno, a słońce długo nie chciało się nam objawić. Ranne ptaki doskoczą dalej, więc dostaliśmy, co chcieliśmy. Druga pobudka była gdzieś po 9. Dziś słodkie nieróbstwo, szkoda, tylko, że gdzieś do godziny 14 pogoda nam była wybitnie nieprzychylna. Woda w Morzu Czarnym o tej porze roku w porównaniu z Bałtykiem to gorące źródło, choć gdzie jej tam do plaż Adriatyku, w których kąpałem się przed równo miesiącem. Nie ma co wybrzydzać, trzeba się opalać, bo słonko jasno daje nam do zrozumienia, że jesteśmy tu już po sezonie.
Michałowi program leżenia na plaży nie bardzo odpowiadał. Co robił? „Łaziłem w te i we w te po plaży. Spotkałem wyrzuconą na brzeg rybę. Dużą, rybsko niemal. No i tak minął dzień”.
A wieczorem ponowne polowanie na rybę, tym razem zakończone pysznym sukcesem.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 21% świata (42 państwa)
Zasoby: 331 wpisów331 3 komentarze3 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
16.09.2012 - 30.09.2012
 
 
28.08.2008 - 16.09.2008
 
 
31.07.2008 - 14.08.2008