Geoblog.pl    pawelsobik    Podróże    Rumuniada 2008 (z relacją)    Konstanca
Zwiń mapę
2008
10
wrz

Konstanca

 
Rumunia
Rumunia, Constanţa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1617 km
 
Tej Konstancy dłużej odwlekać nie można. Rano składamy namioty i idziemy na przystanek busów-marszturek. Za przejazd pod dworzec kolejowy inkasuje się tu 2 leje. Zależało nam na tym dworcu z prostej przyczyny – tam można zdeponować bagaże. Przechowalnia znajduje się w śmierdzącym przejściu pod peronem i co trzeba przechowa za niechrześcijańską cenę 9 lei/pakunek. Skandal, ale co robić. Dla miejscowych – Konstanca to słynne rzymskie Tomis, miejsce banicji Owidiusza. Skontrolujemy to. Najpierw idziemy bulwarem Ferdynanda i urządzamy śniadanie w Parku Zwycięstwa (można tu oglądać antyczne dzbany i fragmenty starych budowli). Dalej trzeba się zameldować Owidiuszowi, że tu jesteśmy. Jego pomnik znajduje się na… placu Owidiusza. Pomnik średni, ale fotka tam nie zaszkodzi. Naprzeciw mieści się muzeum historii i archeologii z starą, rzymską mozaiką (5 lei). Mnie to nie pociąga, ale pozostali wchodzą. Mówią, że było ok. Kręcimy się trochę po tej Konstancy: meczety, pomniki, cerkwie, brud i syf. Jakoś mnie to miasto nie przekonuje. No ale najważniejsze jeszcze przed nami: słynne konstanckie Kasyno. Aktualnie trwa remont, ale wyłowił nas ochroniarz. W przedsionku zachwala, jak wspaniały to budynek jest i dlaczego warto go zwiedzić, by na koniec zażądać 5 lei od głowy. Olaliśmy go. Naprzeciw kasyna, coś co mnie bardzo interesuje: akwarium z całą masą morskich stworzeń (niektóre takie, że aż niedobrze się robi, patrząc na ich mordy). Bilet tam to 7 lei, po zadeklarowaniu, że jest się studentem. Mi się bardzo podobało. Na koniec postawiliśmy sobie za cel odnalezienie Latarni Genueńskiej. Łatwo nie było, latarnia jest niepozorna, ale cośmy chcieli, to mieliśmy. Na koniec jeszcze kilka fotek z morzem i można ruszać dalej.
Program zwiedzania Konstancy wyczerpaliśmy, ale pozostało jeszcze parę spraw do załatwienia: kantor, supermarket i obiad. Wszystko dało się załatwić na blvd Stefan cel Mare. I kurs dobry, i supermarket tani, szkoda tylko, że BigMac miał słabą alternatywą. No to idziemy na dworzec po bagaże i rozpoczynamy procedurę stopa w stronę Tulczy. Butować na wylot z miasta nie chcieliśmy, ale od czego są autobusy. Właśnie jeden w pasującym nam kierunku sposobił się do odjazdu, więc my hop-siup do niego (przyspieszając jak tylko się da procedurę zakupu biletów). Drzwi się zamykają, a na przystanku zostaje Kamila. Ok., wyskakujemy na pierwszym przystanku i tam czekamy, aż spotkamy się w kolejnym busie tej linii. Dobra, po chwili jedziemy już w komplecie. Tym busem pojedziemy tak daleko, jak długo trzymać będzie bldv Tomis. Daleko za centrum bus skręca w prawo (jedzie w stronę Autogara Nord), więc my wyskakujemy. Chcemy iść jeszcze kawałek blvd Tomis, bo to właśnie ona ma nas zaprowadzić aż do Babadag. Nawinął się nam przystanek autobusowy, a zakupiony bilet upoważnia do dwóch jazd, więc czekamy na kolejnego busa. Pojawił się jakiś w stronę Carefoure’a (linia 43c, też bodaj jedzie z dworca).
Pod Carefurem wysiadka, to już za miastem. Mamy piękne miejsce do stopa. Luzujemy Michałowi z Kamilą lepsze miejsce: oni czekali blisko godzinę. Nam autostopowe szczęście wybitnie nie dopisywało: staliśmy tam niemiłosierne trzy godziny. Coś nam się zatrzymało dopiero po tym, jak Kamila pisała, że są już na miejscu. Aut przejeżdżało dużo, ale mało co jechało w interesującym nas kierunku, to tak na usprawiedliwienie kierowców w Dobrudży.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 21% świata (42 państwa)
Zasoby: 331 wpisów331 3 komentarze3 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
16.09.2012 - 30.09.2012
 
 
28.08.2008 - 16.09.2008
 
 
31.07.2008 - 14.08.2008