Geoblog.pl    pawelsobik    Podróże    Rumuniada 2008 (z relacją)    Kiszyniów
Zwiń mapę
2008
13
wrz

Kiszyniów

 
Mołdawia
Mołdawia, Chişinău
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2092 km
 
Piąta rano to nie jest pora, by myśleć logicznie. Jakoś nikogo to nie zdziwiło, gdy Ewelina zaczęła wypytywać ludzi, gdzie dokładnie nas wysadzono z mapą… Bukaresztu w ręce. Kompilacja tego co powiedzieli nam ludzie i okazuje się, że nie jest tak źle: jesteśmy w centrum miasta, blisko dworca autobusowego (Autogara Centrala, ul. Varlaam). I tak potrzebowaliśmy tam iść, może chociaż dośpimy tam noc. Kiszyniów w sobotę po 5 rano już nie śpi: naprzeciw dworca znajduje się Piata Centrala, największy tutejszy targ, gwarny i zatłoczony; języka mołdawskiego nie słychać. Handlarze ustawiają swoje stanki, klienci biegają za towarem, a my idziemy na dworzec, bo tam nie pada (strasznie popsuła się w ciągu tej nocy pogoda). Do ósmej nie wystawiliśmy nosa za dworzec.
Trzeba było przejść do działania: tak Pascal, jak i Bezdroża sugerowały biuro kwater „Adresa” jako opcję najtańszą. Nie zaszkodzi przejść się sprawdzić. Idziemy z Eweliną do ich HQ (ul. Negruzzi 1), było tego z 15 minut od dworca. W środku za ladą siedzą dwie kobiety, jedna gada po angielsku. Mogą nam zaproponować komfortowe dwupokojowe mieszkanie w cenie, jaką płaciliśmy za łóżko w dwudziestoosobowych salach. Dobijamy targu, paszporty w ruch, ale po klucze przyjść możemy dopiero ok. 13. Plusem mieszkania jest też jego lokalizacja, w bloku niemal naprzeciw Adresy. Aha, rzecz jasna, płaciliśmy łącznie 609 lei mołdawskich + 100 mdl zwrotnej kaucji.
Wracamy na dworzec, po drodze wymieniamy kasę (1 euro – 13,50 mdl; 1 lej rumuński, mieliśmy ich jeszcze kilka – 3,8 mołdawskiego). Michał z Kamilą zajęli się śniadaniem. Bodaj dopiero teraz przyszedł czas na legendę wyprawy, Konserwę Turystyczną TESCO, zakupioną przeze mnie w Rybniku w wigilię startu. Niebo w gębie z 10% zawartością mięsa. Żulek, który rozłożył się na ławce obok i zajął czytaniem Puszkina (to więcej niż symboliczne tutaj), patrzył na naszą ucztę z nutką zazdrości.
Jest chwila przed dziesiątą. Na dworze zimno. Zostały może 3 godziny do stawienia się w Adresie, więc podzielimy ten czas na zwiedzanie i pilnowanie bagaży. Idę z Eweliną „na miasto”. Na pierwszy ogień – Piata Centrala. Tam kupić można wszystko np. cieplutkie pierożki od babuch (1-3 mdl) z kartioszką, kapustą, mięsem w środku. Polecam, bo daje kopa. Od stoisk z jabolami droga prowadzi przez dział tekstylny, uliczkę majsterkowicza, aleję zabawek i jeszcze tego jest trochę. Wydostajemy się z tego ulu na ulicę Stefana cel Mare, główny deptak miasta. Napatoczył się McDonald, z czołem do góry idziemy w stronę łazienki. W porównaniu z tą dworcową – europejska stolica. Dalej jest (po lewej stronie) siedziba mołdawskiego rządu, dobrze, że zakomunikował mi to Pascal, bo myślałbym, że to jakiś nieudany pawilon handlowy. Zaraz naprzeciw – Łuk Triumfalny. Stąd już tylko krok do placu katedralnego. Katedra, nie powiem, ładna, ale w środku trwa jakieś nabożeństwo. Nie będziemy przeszkadzać. Teraz musimy przejść ulicę i przywitać się z Stefanem Wielkim. Ledwie urządziliśmy sobie sesję zdjęciową z pomnikiem Stefka, napatoczył się strażnik-policjant, zasalutował i zażądał od nas oświadczenia, że zdjęcia, które wykonujemy są na nasz prywatny użytek. Czyżby nie wolno było Mołdowy ogałacać z ich skarbu narodowego, jakim jest król Stefan? Za plecami Stefka znajduje się park (rzecz jasna jego imienia; w Kiszyniowie Stefan cel Mare jest wszędzie: ulica, pomnik, plac, park; nawet banknoty i to wszystkie są przyozdobione jego facjatą), w którym, teraz powołam się na autorytet Bezdroży, „Puszkin spędzał niejedno popołudnie”. Na tej wyprawie nie było jeszcze Japońców, no to teraz proszę. Upodobali sobie Aleję Poetów (z popiersiem Puszkina) na cel dla ich obiektywów. Znów przekraczamy drogę – w Teatrze Narodowym (właściwie: Opery i Baletu) trwa jakieś wielkie show: wystawiony czerwony dywan, podjeżdża limuzyna na 10 metrów, elegancka para z niej wychodzi i pozdrawia klaszczący jej tłum, który zebrał się u wejścia. Nikt nam tylko nie wytłumaczył, z jakiej okazji cała ta heca. Jest też Pałac Prezydencki i to by było na tyle, bo zegar naszej półtorej godziny właśnie oznajmia, że trzeba dać zmianę Michałowi i Kamili.
Na dworcu wymieniliśmy się spostrzeżeniami. Tego żulka od Puszkina już nie ma. Trzeba się zająć logistyką na jutro. Interesuje nas rozkład jazdy na Tyraspol i Odessę. Z Tyraspolem nie będzie problemów, w każdej godzinie odjeżdżają tam 2-4 marsztury, ale Odessy na rozkładzie nie widać. Informacja na dworcu jest płatna („1 lej”), więc trzeba za owego leja wypytać o wszystko. Dowiedzieliśmy się, że: do Tyraspola bilet kosztuje 32 leje, ale trzeba być przygotowanym na nadpłatę za bagaż („mogą wziąć, mogą nie chcieć”) 10 lei od sztuki. W kierunku Odessy autobusy odjeżdżają z innego dworca jakiś kilometr-dwa stąd. Wszystkim tym baba w okienku podzieliła się z nami za owego 1 leja. Można było pójść zlustrować regularność odjazdów marszturt w stronę Naddniestrza (odjeżdżają z placu za dworcem, stanowiska 13-14). Akurat odjeżdżał nowiuśki sprinter. Można też było pokontemplować czadową mozaikę na ścianie dworca w stylu full-socreal. Można by pewnie było zrobić jeszcze wiele innych rzeczy, ale akurat była 13 i zjawili się Michał z Kamilą.
Bagaże na plecy i idziemy w stronę Adresy. Kobieta za ladą ta sama, poznała nas. Ochroniarz dostał polecenie odprowadzenie nas na miejsce. Trafił nam się dziesięciopiętrowy blok (Neguzzi 2/4), rzecz jasna nasz apartament – na ostatnim piętrze. O działalności windy nas nie poinformowano, więc z każdym kolejnym piętrem coraz bardziej przewracaliśmy oczami. No, ale efekt okazał się godzien wysiłku. Mieszkanko wypasione, duża łazienka z wanną i ciepłą wodą; kuchnia w pełni wyposażona, dwa pokoje, telewizor, balkon. Pomyśleć, że za tą samą cenę gnieździliśmy się w ciasnych hostelach (choć i to swój urok miało). Raz za święty czas się można wyburżuić.
Po południu uderzamy na Kiszyniów raz jeszcze. Koniecznie trzeba pójść do sklepu firmowego Cricovy, najsłynniejszej winnicy Mołdowy. Zrobiliśmy należyty użytek z naszego kulawego rosyjskiego i braliśmy, co polecała pani za ladą. Średnia ceny butelki to w przeliczeniu 7-8 złotych (później te same wina widziałem w Czechach, tam, znów na nasze, kosztują ok. 15-17). Żyć-nie umierać, aż ciężej się robi w plecaku. Zlustrowaliśmy raz jeszcze targ na Piata Centrala, jak już pisałem, wybór taki, że można stracić głowę i tłok, że można stracić portfel. Rozglądamy się za jakimiś pierdołkami, do przywiezienia do domu. Mnie jakoś tak tylko pierożki interesowały. Centrum Kiszyniowa mamy już zwiedzone, czas więc podejść trochę dalej. Wybieramy park Valea Morilor w związku z pomnikiem Lenina, który ma tam na nas czekać. Trzeba iść po tyłach parku Stefana Wielkiego cały czas prosto, aż dojdzie się do odpicowanego budynku ambasady USandA. Do chętnych na fotki, zaraz podskoczy strażnik. Potem zakręt w prawo i rzeczony park ma być po lewej stronie. Idziemy wg Bezdroży. Ma być tu jeziorko – wyparowało (a może szliśmy jakoś dziwnie). Na wysokości cyrku czy wesołego miasteczka, które swoje miejsce znalazło w owym parku, gdy Wódz Rewolucji jeszcze się nam nie objawił, trzeba było podpytać miejscowych o „pamjatnik Leninu”, wskazali bezbłędnie. Z centrum miasta wyrzucono Lenina na tereny… mołdawskich targów Expo. Od tego burżujstwa pewnie się Włodek w sarkofagu przewraca. Leninowi w Kiszyniowie towarzyszy Marks i jeszcze jeden, niezidentyfikowany tawariszcz. Lenin z prawego profilu, z lewego, Lenin z przodu, Lenin z tyłu. Wszystko musi być. Na koniec dnia zostawiliśmy sobie to, co naszej kwaterze najbliższe – okolice hotelu Kiszyniów, symbolu miasta: pomnik wyzwolenia, cerkiew św. Teodora (rzucające się w oczy niebieskie kopuły) i polsko-ormiański cmentarz. Cóż, o ile z pomnikiem i cerkwią poszło bez problemu, to cmentarza na horyzoncie nie ma (idziemy wg Bezdroży, Pascal milczy na ten temat). Jakimiś dziwnymi uliczkami idziemy w miejsce, gdzie ma być, a tam karczma tylko i prywatna zabudowa (jakżesz inna od kamienic w centrum miasta). W miejscowym barze nasz problem dorósł do tego, by zwołać konsylium żulków. Większość nie ma pojęcia o co pytamy, jeden tylko znalazł się taki, co rzekł, gdzie moglibyśmy iść, ale od razu uprzedził „eta daljeko”. Ściemnia się, a „daljeko” nam się już iść nie chce. Wystarczy Neguzzi 2/4. Aha, w pasjonującym meczu ligi rumuńskiej (nic lepszego nie leciało w TV) Unirea Urziceni prowadzona przez Dana Petrescu utarła nosa faworyzowanemu Rapidowi Bukareszt. Bardziej ekscytująca była butelka wina Cricova.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 21% świata (42 państwa)
Zasoby: 331 wpisów331 3 komentarze3 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
16.09.2012 - 30.09.2012
 
 
28.08.2008 - 16.09.2008
 
 
31.07.2008 - 14.08.2008