Geoblog.pl    pawelsobik    Podróże    Rumuniada 2008 (z relacją)    Tyraspol
Zwiń mapę
2008
14
wrz

Tyraspol

 
Mołdawia
Mołdawia, Tiraspol
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2153 km
 
Dziś bodaj najbardziej ekscytujący dzień wyprawy – wizyta w nieuznawanym przez nikogo, samozwańczym i separatystycznym Naddniestrzu (czy raczej: Naddniestrzańskiej Republice Mołdawskiej, PMR). Tak ustawiamy ranek, byśmy byli na dworcu (tym dobrze nam znanym) na 8.40. Między 8.40 a 9.20 mają odjechać stamtąd 4 marszrutki do Tyraspola, stolicy PMR. Stawiliśmy się jak trzeba, na peronie jak trzeba stoi też marszrutka. Odnajdujemy gościa, pakujemy plecaki w bagażnik (ta usługa stoi dodatkowo 50 lei za komplet naszych bagaży – w sumie byliśmy na to przygotowani). Szofer kasy do rąk nie chce, pokazuje, gdzie jest kasa obsługująca połączenia na Bendery i Tyraspol przez Bendery. Cena tego biletu, jak bezbłędnie nas wczoraj poinformowano, 32 leje. Szybko się okazało, że tutejsza tablica odjazdów stoi tylko pro forma, miejscowym zwyczajem odjedziemy, gdy zbierze się komplet, a na to czekaliśmy jakieś pół godziny. Gdzieś cca 9.15 ruszamy. Najpierw zatłoczone ulice Kiszyniowa, potem dziurawa droga wśród pól. Po drodze jeszcze miejscowy aeroport. Atrakcje zaczęły się po mniej więcej godzinie jazdy.
No to dojeżdżamy do granicy owego Naddniestrza. Mołdawskiej kontroli tu nie ma, bo Mołdowa ich nie uznaje za twór państwowy. Sporo naczytaliśmy się o warunkach tu panujących, więc byliśmy przygotowani na bardzo wiele. W sumie najgorzej nie było, ale po kolei: najpierw każą wyskakiwać wszystkim z busa i iść w stronę budki „paszportowej”. My jednak, nim dostąpimy tamtej przyjemności, mamy wpierw udać się do budki „celnej”. Dano nam młodego celnika, by się nami należycie zaopiekował. Prowadzi nas do małego gabinetu, na razie interesuje go, co mamy w plecakach i ile wwozimy forsy. Odpowiedziami specjalnie zainteresowany nie jest, za przeszukiwanie plecaków zabiera się chyba tylko z urzędniczego przymusu. Potem każe mi zostać, a reszcie wyjść. Gadka-szmatka o tym cośmy za jedni, co tu robimy, która wprost prowadzi do pytania: a nie zostawilibyście nam jakiegoś prezentu? Od razu pytam się ile. Mówi, że 10-20 euro. Byłem przygotowany na to, cena z kosmosu nie była, więc 10 euro od całej naszej czwórki zostało w jakieś urzędniczej księdze. Potem ów celnik każe szoferowi busa zabrać nas na odprawę paszportową i tam wszystko nam wytłumaczyć. No to idziemy może 10 metrów. W środku masa ludzi wypełniająca jakieś świstki, wypełniamy i my. Nie różni się to zbytnio od naszych doświadczeń z ukraińską biurokracją. Tyle, że choć kartki są dwujęzyczne: rosyjsko-angielskie, w okienku mają problemy z odczytaniem alfabetu łacińskiego (specjalnie wypełniałem to łacińskim). Zostawiają nam połowę kartki i przykazują posłusznie opuścić Naddniestrze do godziny 20 (pobyty dłuższe niż 10-godzinowe wymagają specjalnych zaproszeń). Jak już wszystko było załatwione mogliśmy wracać do busa; pasażerowie chyba poddenerowani przedłużającą się z naszego powodu przerwą.
No to jesteśmy w tym Naddniestrzu, trzepocze czerwono-zielono-czerwona flaga. Granica była na rogatkach miasta Bendery, jedynego miasta PMR, na lewym brzegu Dniestru. Rundka Benderami na dworzec (tam wysiądzie połowa składu), pachnie Sowiecją. Przed mostem na Dniestrze czołg z wojny 1991-1992 z dumnie powiewającą flagą PMR. To właśnie ta wojna i „sukces” miejscowej ludności, która nie chciała przyłączać się ogłaszającej niepodległość Mołdowy (a może reunifikującej się z Rumunią Mołdowy – któż to wtedy wiedział), jest tu podwaliną tej „niepodległości”. 10km dalej Tyraspol. Przy wjeździe do miasta, po lewej stronie, znajduje się kompleks handlowo-rozrywkowy firmy Sheriff. Całe PMR jest przepełnione Sheriffem, to firma synusia prezydenta gen. Smirnowa, kontrolująca całą tutejszą szarą strefę i legalny wolny rynek. Wzrok przykuwa stadion jak z Zachodu, jedyny w całej Mołdawie spełniający standardy UEFA. Ma tu być jeszcze pięć boisk treningowych, hala, pięciogwiazdkowy hotel i kasyno. Za oknem tyraspolska codzienność, nas driver wyrzuca pod dworcami. Jest ok. 11.30.
Trochę się musimy tutaj obeznać. Na dworcu kolejowym nie ma połączeń na Odessę, jest za to poczekalnia i toaleta. Na dworcu autobusowym jest baba w kasie kompetentna jeśli idzie o sposoby wydostania się stąd. Mówi, że do Odessy możemy już teraz u niej kupić bilety na marszrutkę o 14.30 (cena 37 ruble naddniestrzańskie), bądź liczyć na szczęście i wolne miejsca w autobusie jadącym z Kiszyniowa (ma być o 15.30 – ona na niego biletów sprzedać nie może). Sposób w jaki nas przekonywała do kupienia biletów na 14.30 już wtedy mógł nam dać do myślenia, ale woleliśmy tą sprawę odłożyć na bezpośrednio przed odjazdem. W kantorze przy dworcu zamieniamy kasę (1 mdl – 0,70 rubla naddniestrzańskiego; 1 euro – 11,50 pmr). Kamila się deklaruje, że jej Naddniestrze nie pociąga, może zostać i pilnować bagażów.
No to idziemy do centrum ulicą, jakże by inaczej, Lenina. Na rogu z ul. Libknechta znajduje się wytwórnia alkoholi (głównie koniaków) Kvint i sklep firmowy. Ponoć to lokalny specjał, znajdujący uznanie koneserów. Przedzieramy się jakimś targiem (ale gdzież mu do kiszyniowskiego) pod pomnik Suworowa. Tak jak Stefan cel Mare jest symbolem Mołdowy, tak Naddniestrze przepełnione jest szacunkiem dla Suworowa. Jemu to miasto swój byt zawdzięcza (a działo się to w 1792r.; gdy się z tym uporał, miał potem Sasza czas wyrżnąć Pragę). Bardziej jednak ciekawi duży baner sławiący „18-tkę” PMR z pięknie wymalowanym godłem. Po drugiej stronie ulicy – Memoriał Chwały. Czołg stojący na postumencie (hasło: „za rodinu!”) i wiecznie płonący ogień ma upamiętniać poległych w wojnie z Kiszyniowem, ale też ofiary interwencji w Afganistanie. Jest też fascynujące Muzeum Historii Tyraspola (4pmr czyli 1,20zł). Bardzo sowieckie. Można zobaczyć wystawę obrazów, jakąś ekspozycję ludową, ale przede wszystkim: dobrze udokumentowana salę poświęconą wojnie 1991-92 i reprezentacyjną salę o współczesnym Naddniestrzu. Duch generała Smirnowa nad nami i jakimś skośnookim, który z uwagą przysługuje się swojej anglogadającej przewodniczce. Dawno mi się żadne muzeum tak nie podobało.
Naprzeciw muzeum – Lenin. Tym razem Wołodia Iljicz strzeże dostępu do pałacu prezydenckiego (pełny socreal). Idziemy ulicą 25 Października w stronę Domu Sowietów. Po drodze zatrzymują nas plakaty prezydenta Miedwiediewa i premiera Putina, którzy z ojcowską troską spoglądają na PMR. Naprzeciw: poster z konferencji Wielkiej Trójki: liderów Abchazji, Osetii Płd. i Naddniestrza. Razem jesteśmy silni, grzmi prezydent generał Smirnow. Ciekawe, czy nie jest mu smutno, bo jego ziomków Moskwa już oficjalnie uznaje, a jego jeszcze nie. Jest też plakat Wyższej Szkoły Przywództwa Politycznego im. Ernesto Che Guevary. Jacyś chętni zostać jej absolwentami? Jest w końcu Lenin przed Domem Sowietów (jakby klamrą spina całą ulicę 25 Października). Kwintesencja całego tutejszego soc-syfu. Przy Domie – tablica zasłużonych tyraspolczan (prezydent generał Smirnow, jakiś kosmonauta, członkowie KC, co jeden to z większa ilością orderów) i zwycięzcy jakiegoś konkursu architektonicznego czczeni tu z równymi honorami (strach pomyśleć jakie to wizje nakreślili). Będzie jeszcze wizyta w sklepie: baton chleba, koniak Kvint i czekolada niewiadomo jakiego pochodzenia. Tutejszych rubli lepiej się pozbyć.
Wracamy na dworzec, Kamili relacjonujemy co ją minęło (niech żałuje) i idziemy po bilety na ten bus o 14.30. Kobieta bez mrugnięcia okiem powiedziała: „trzeba wam było zatroszczyć się o to prędzej; rano bilety były, teraz już nie ma”. No fakt, mogliśmy. Ale jakoś przełknęliśmy tą gorycz, którą zapodała, bo za godzinę miał być kolejny autobus. Mimo, że z Kiszyniowa, jak sobie wyobrażaliśmy, miejsca na nas czekają. Mamy godzinę wolnego, więc Kamila może się przejść Tyraspolem, za przewodnika robi Michał. Nadciąga 15.30 a busa z Kiszyniowa nie ma. Gdy się pojawił, spóźniony, szofer nas spławił, mówiąc, że pełny. Problemy zaczynają się więc teraz. Zbliża się 16, mamy 4h na opuszczenia Naddniestrza, nie mamy pomysłu jak dostać się do Odessy i nie wiemy, gdzie spędzimy noc. Problem rozwiązał się sam, choć rozwiązanie to dalekie było od oczekiwanego. Dziadek po siedemdziesiątce zaoferował się sam, że nas podrzuci na przejście graniczne z Ukrainą w Pierwomajsku, skąd mamy bez problemu złapać marszturę do Odessy. Lepszych opcji nikt nie zgłaszał, więc trzeba się było dogadać z ceną. Mogliśmy mu dać 40pmr, które mieliśmy odłożone na bezpośredni bus. Dziadek przekalkulował to sobie w głowie, że przegrzał mu się chyba procesor, bo zażyczył sobie jeszcze 6 dolców ponad to. Dobra, byle się stąd wydostać. Tyraspol i Odessę dzieli 105km, my do Pierwomajska pojedziemy 35. Najpierw jednak wizyta na tankszteli, bo ów dziadek nie przewidywał takiego łupu, jak ten, którego staliśmy się udziałem. A potem już 35km w dwadzieściakilka minut. Kto by się spodziewał, że po Naddniestrzu można jeździć 140km/h. Dotarliśmy na miejsce cali i zdrowi, choć w czasie jazdy nie było to tak oczywiste.
Pierwomajsk, zdaniem dziadka-szofera pójdzie jak bułka z masłem. Zobaczymy. Jako innostrańców kierują nas przed oblicze oficera służby celnej. Pyta skąd się tu wzięliśmy, mówię o Rumunii i Mołdowie, ale zaznaczam od razu, że najbardziej podobał się nam Tyraspol i pomniki Lenina. Nie wiem jak wytrzymałem by nie parsknąć śmiechem. Nie wiem też czy tym kupiliśmy gościa, może większe wrażenie zrobiło na nim, że jesteśmy z Polski, a on Polskę dobrze zna, bo był w Łodzi na siatkówce. Nasze plecaki lądują na taśmie celem ich prześwietlenia, czysta formalność, bo nic nie wzbudziło ponadstandardowego zainteresowania. Gość dziękuje nam za współpracę i mówi, że możemy iść w stronę Ukrainy. Poszłoby za łatwo, prawda? No właśnie. Na naszej drodze ku Ukrainie stanął młody oficerek paszportowy (nazwijmy do Szczurkiem) i zaprosił do swojej kanciapy. Przyjrzał się paszportom, kartka w porządku, ale zatrzymał wzrok na pieczątkach i tu zaczyna się właśnie jazda. Woła mnie do siebie, koniecznie mam przyjść z mapą. To już w głowie układam sobie gadkę, choć dokładnie nie wiem, co zostanie podniesione. Szczurek i towarzyszący mu w kanciapie siwy ziom, postanowili się przyczepić do pieczątki wjazdowej Mołdowy, którą dostaliśmy na przejściu Cahul (choć o to nie zabiegaliśmy zupełnie). Wskazując na puste pole obok niej odrzekł tonem urzędasa, że tutaj musi być pieczątka wyjazdowa Mołdowy, a tu jej nie dostaniemy, bo tu jest Naddniestrze. Szczur za wzorcowy przykład podał kolekcję moich pieczątek z Ukrainy: proszę, powiada, wjazd i wyjazd, wjazd i wyjazd. Oponuję dla formalności, że owszem, Ukraińcy wbijają zawsze, ale już takie państwa jak Litwa, Serbia i Kosowo już wcale nie i na dowód pokazuję odpowiednie pieczątki na innych stronach. Na taką ripostę gość przygotowany nie był, ale uznał, że ta zasada tutaj nie obowiązuję. Drugi gość, ten Siwy, zabiera się za czytanie mapy, zaczyna się gra w dobrego i złego policjanta chyba, mówi, że jest tak jak mówi Szczurek i jak się coś nie podoba, zawsze możemy jechać 50km na przejście mołdawsko-ukraińskie, gdzie zwierzchność PMR już nie sięga. Taa, dobrodusznie chyba nie rzekł, że dostać się tam nie ma jak, a i czas nas goni, bo o 20.00 nie ma być po nas w Naddniestrzu ani śladu. Wszystko teraz staje się kwestią ceny. Szczurek mówi, że w takich przypadkach ma zastosowanie wypisywanie protokołów jakiś, choć i ja i on wiemy, że to ściema, by wymusić od nas kasę. Jako wyrachowany negocjator (od jakieś chwili zwraca się do mnie już Pasza) mówi, że będzie to kosztować 33 euro od osoby. Toś ty stary z byka spadł chyba, myślę i przekazuję mu to w zawoalowanej formie. Gram va banque: jako studenci stosunków międzynarodowych i przyszli dyplomaci będziemy starali się doprowadzić do szerokiego uznania Naddniestrza przez społeczność międzynarodową. Słuchał, nie powiem, z zaciekawieniem, ale wizja, którą rozpościerałem, okazała się za słaba jak na niego. Dla niego Naddniestrze już teraz jest niepodległe i nie będą żadne dyplomaty iz Polszy tego gruntować. Siwy rzucił wątek, jak stoimy z kasą. Tu lepiej nie kłamać, bo jak skontrolują w chwili gorszego humoru, czy mamy coś więcej niż deklarowaliśmy, mogą być kłopoty większe niż te, przed którymi obecnie stoję. To, co usłyszał, widocznie nie współgrało mu z opowieścią o czterech biednych studentach, którzy są na wakacjach życia, na które długo pracowali. Dagawarimsja?, pytam się uprzejmie. Rzekł, że tak. On zapodaje kwotę 20 euro od głowy, ja mu wyrażam gotowość równowartości jednego tego protokołu. On gra ponad stan, to i ja. 33 nie dało się długo utrzymać, ale to on pierwszy spuścił do granicy, która dla mnie była podstawą rozmów. Pjatdjesjat, da? Mówię, że nie wiem, że się zapytam przyjaciół. Rysuje sprawę i dostaję pozwolenie na takie załatwienie sprawy. Jak nie da się mniej, to niech będzie te 50. On dostaje kasę, ja z powrotem paszporty. Teraz już naprawdę możemy iść na Ukrainę. „W Naddniestrzu, groźniejsi niż pospolici przestępcy są pazerni na łapówki funkcjonariusze państwowi szukający byle pretekstu do oskubania turysty” (Pascal), trzeba się z tym zgodzić. A niech ich wszystkich.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 21% świata (42 państwa)
Zasoby: 331 wpisów331 3 komentarze3 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
16.09.2012 - 30.09.2012
 
 
28.08.2008 - 16.09.2008
 
 
31.07.2008 - 14.08.2008