Po wylądowaniu w Lizbonie przechodzimy przez skomplikowany labirynt korytarzy i schodów by odebrać bagaż. Jazda metrem do centrum. Zostawiamy plecaki w hosteu i uderzamy na dworzec S. Apolonia po bilety do Porto. W katedrze kupujemy credencial.
Spacerujemy po wąskich uliczkach, wspinam się pod Zamek, jadę słynnym tramwajem 28. Można zamoczyć nogi w Tagu przy Praca do Comercio. Na mieście sporo młodzieży w obowiązkowych czarnych garniturach i czarnych krawatach. Dziewczyny mają dodatkowo czarne peleryny. Chodzić ma o zwyczajne świętowanie, pod byle powodem. Gdy zrobili nam pokój można się było wykąpać. Należało się nam.
Spotykam się z Dianą na wycieczkę wąskimi uliczkami i szerokimi bulwarami, kosztując miejscowych specjałów. Spodobały mi się różne panoramy miasta.
Wieczorem w hostelu mama przygotowała kolację. Zebrali się prawie wszyscy goście. Japończyk, który przeszedł już Camino, Austriacy, którzy dopiero się szykują, Brazylijka, która marzy. Sympatycznie sobie rozmawiamy przy zupie, zapiekance rybnej z ryżem i warzywami, popijając wiele dolewek sangrii. Ciepła noc, okno otwarte, wentylator pracował na najwyższych obrotach.