Chwilę po 3:20 nastała 6:15. Znów wstaję prędzej niż pierwotnie planowałem. Ojciec jakby zapomniał o wczorajszych bólach i od rana zasuwa jak dziki. Przed 9:00 było gotowe 40% trasy. Dobrze się idzie, o 9:40 widzimy tabliczkę, że miejscowość do której dziś zmierzamy jest za 10,5km (i cały czas w dół), a najtrudniejsze podejście jest już, zdaje się, za nami. Najtrudniejsze są jednak zawsze końcówki, niezależnie czy po płaskim, czy pod górkę, czy w dół.
Mielimy 4h do otwarcia albergue w Ponte da Lima. Spędziliśmy je w fontannie, w parku i nad brzegiem rzeki. O 17:00 albergue otwarto jakby specjalnie dla nas (ledwie się pojawiliśmy). Standard wysoki, Internet chodzi powoli, trochę tylko niepraktycznie umywalki, ale za to wieszaki na ubrania przy prysznicu. Dość szybko zapełniła się sala.
Po ogarnięciu się idziemy do centrum. Dobrze, że poszliśmy. Zamówienia takie średnie: ojciec to co wczoraj (ale gorsze), ja jakąś szynkę i stek zapiekany w cieście otoczony pikantnym sosem, nazwa na ‘f’. W miasteczku około 19:30 gra już tylko muzyka z głośników na moście. Sklepikarze zwijają interesy, ludzi mało. W albergue przy winie na balkonie dobrze zleciał międzynarodowy wieczór.