Kto by pomyślał, że na camino można też wstawać o 8:00. Gorący prysznic i ruszamy do centrum. Autobusem, bo cała nasza trasa już za nami. Po drodze widzimy zza szyby naprawdę liczne rzesze pielgrzymów na swoich ostatnich kilometrach. Rano nie ma jeszcze kolejki w biurze pielgrzyma. Oficjalnie i uroczyście otrzymujemy compostelkę, dowód odbycia pielgrzymki. Bez spieszenia się gdziekolwiek zwiedzamy stare uliczki Santiago pełne pielgrzymów, turystów i sklepikarzy.
O 12:00 zaczyna się msza dla pielgrzymów, katedra na długo przed tą godziną jest już pełna. Odnajdują nas w katedrze wszyscy z którymi szliśmy. Msza po hiszpańsku z długim kazaniem biskupa. Na jej koniec wśród zgromadzonych zapanowało poruszenie, gdy ogłoszono, że rozhuśtane zostanie słynne olbrzymie kadzidło Botafumeiro. Momentalnie zaczął się wyścig kto z swoim aparatem podbiegnie bliżej, a kto wyciągnie ręce wyżej, by więcej nagrać.
Po mszy idziemy na ostatni wspólny obiad. Możemy sobie podziękować, że byliśmy dla siebie wzajemnie wsparciem i inspiracją. Pierwsi odjeżdżają Portugalczycy, inni zostają w Santiago dłużej. Później już na spokojnie odwiedziliśmy jeszcze raz katedrę, kupiliśmy pamiątki i z poczuciem dobrze spożytkowanego czasu mogliśmy wracać do albergue. Myślę, że camino tak naprawdę zaczyna się z chwilą opuszczenia Santiago. Kończy się jedynie trasa marszu, a camino trwa.
Wieczorem znów zupa z soczewicy i kontynuowanie obrad w kuchni: wymienianie się wrażeniami, informacjami i slajdowisko z Finisterry.